Styczeń 2016 PS+
Twórcy oryginalnego Grim Fandango z Timem Schaferem na czele zrobili wszystko, by gracze dostali w swoje ręce przygodówkę niemalże idealną. Grę genialnie zaprojektowaną, z nietuzinkowym kierunkiem artystycznym, świetną fabułą, doskonałymi dialogami i zapadającymi w pamięć bohaterami. Styl art deco wymieszany z motywami azteckich wierzeń o życiu po życiu, meksykańskimi tradycjami i wyraźnym odwołaniem do gatunku noir to elementy, które w 1998 roku ułożyły się w niezapomnianą układankę. Jedynym problemem oryginalnego Grim Fandangobyła właśnie data premiery. Krótko mówiąc, pod koniec lat 90. nowa przygodówka, nawet jeżeli na swój sposób przełomowa i świetnie napisana, była dla większości odbiorców passé.
Pierwsze skojarzenie jest oczywiste: Rocket League. Prosta, dynamiczna rozgrywka, samochody w roli głównej, multiplayerowa rozwałka, obecność w PlayStation Plus - to łączy obie te produkcje. I choć gameplay w Hardware: Rivals mimo wszystko bardziej przypomina World of Tanks - w końcu strzelają do siebie czołgi i uzbrojone jeepy - to grając w najnowszą grę dostępną w PlayStation Plus ciągle wracałem wspomnieniami do Rocket League. Ale nie dlatego, że tęskniłem za zieloną trawką, wielką piłką i zderzeniami. Cieszyłem się, że to kolejna niepozorna gra trafiła na PlayStation Plus i dla wielu z was będzie dostępna za darmo (tak, wiem, że w cenie abonamentu).
Electronic Arts nie ustaje w staraniach, żeby podszczypać Activision i osłabić Call of Duty na pozycji najpopularniejszej FPS-owej marki na świecie. Elektronicy przyjęli przy tym odmienną od konkurenta strategię marketingową. Ich najpotężniejszą bronią pozostaje Battlefield, ale kolejne gry z tej serii mają pojawiać się na przemian z innym zasłużonym dla gatunku shooterem – Medal of Honor. Studio Danger Close dostało wszystko czego trzeba, aby przywrócić blask tej niegdyś popularnej marce. EA wyłożyło pieniądze na dwuletni cykl wydawniczy, nie żałowało też gotówki na marketing, udostępniło nawet narzędzia do silnika Frostbite 2. I wszystko to na nic.
BioWare to obecnie niekwestionowani, absolutni mistrzowie wykorzystywania dziesiątek zapożyczeń i inspiracji oraz łączenia ich w niezwykle spójną, perfekcyjnie działającą całość. I taki w każdym niemalże aspekcie jest Dragon Age; niewiele w nim rzeczy nowych, z którymi nie mieliśmy jeszcze do czynienia, których nie znaliśmy wcześniej, czy też nie nasuwających nam oczywistych skojarzeń. Ekipa, zarówno tworząc świat gry, jak i jej mechanikę, pełnymi garściami czerpała z dorobku literatury fantasy oraz dokonań branży. Wszystkie elementy składowe przyprawione szczyptą własnych pomysłów dały nam jednak w rezultacie produkt zadziwiająco dobry, niezwykle grywalny i przede wszystkim – o co ostatnimi czasy coraz trudniej – skierowany do osób lubiących bardzo wysoki poziom imersji w świat przedstawiony. Tutaj warto uprzedzić wszystkich oczekujących szybkiej, łatwej i prostej rozgrywki – to nie jest gra dla was. Nad Dragon Age spędzić będziecie musieli przynajmniej kilkadziesiąt godzin, by chociażby najkrótszą drogą dojść do końca głównego wątku fabularnego
Zainteresowanie, z jakim spotkały się gry sygnowane przez stację telewizyjną History Channel (History: Great Battles Medieval i The History Channel: Great Battles of Rome) zachęciły zespół deweloperski studia Slitherine do przygotowania kolejnej tego typu produkcji, skierowanej zarówno do zagorzałych miłośników gatunku, jak i graczy, którzy nie mieli wcześniej doświadczenia w taktycznych strategiach turowych. Akcja History: Legends of War osadzona została w końcowych latach II wojny światowej na froncie zachodnim. Poprzez cztery kampanie trybu jednoosobowego gracze mają okazję poznać szlak bojowy amerykańskiej Trzeciej Armii pod komendą generała George'a Pattona, wiodący przez tereny Francji, Belgii i Niemiec. Twórcy przygotowali łącznie 35 zróżnicowanych scenariuszy inspirowanych autentycznymi operacjami militarnymi (m.in. operacja „Kobra” i oblężenie Cherbourga).
Jednym z takich stworzeń jest Born – bezkształtna czarna masa powstała z Pustki. Niesiony przez chęć poznania ucieka z niebytu, przybiera ludzką formę i zaczyna podróż przez kolejne światy, w celu odnalezienia samoświadomości i stania się niezależnym bytem. Zadziwiająco poważną i ciekawą historię przedstawiają pojawiające się na ekranie napisy wraz z narratorem o głębokim i niskim głosie je czytającym. Choć nie jest to fabuła powalająca na kolana, potrafi sprawić, iż przystaniemy na chwilę i zastanowimy się nad pewnymi sprawami, a i zostawia całkiem duże pole do interpretacji.